Kola

Kola wiózł papierosy i słoninę z Ukrainy do Polski.

papierosów i słoniny wieźć z Ukrainy do Polski nie można.

wiem z lektury “Innego świata” Herlinga-Grudzińskiego, że jedzenie “mokre” skutecznie przemyca się na ciele. najlepiej na piersiach, jeśli się akurat ma. Kola nie przemycał. po prostu wiózł dwa kartony fajek i trochę saló, bo to jakieś minimum, kiedy po roku widzi się po raz pierwszy żonę i dzieci. no, tak sobie myślał. 

przypadkowego przemytu na przejściu w Korczowej było tej nocy więcej. spotkani na trasie znajomi, z którymi przekraczaliśmy granicę w drodze powrotnej, wieźli po dwa kartony papierosów. a można tylko po dwie paczki, czego wcześniej nie sprawdzili.

jechałam właśnie w stronę ostatniego szlabanu, szczęśliwie już po odprawach, ale widząc ich samochód w kolejce do „jamy” jeszcze się zatrzymałam, żeby na nich poczekać. część ekipy dawała paniczne znaki, że mam natychmiast wyjeżdżać za szlaban, ale wahałam się, jechać czy nie jechać. 

w tym momencie podszedł do auta człowiek z Ukrainy, duży, ale jakoś zmarniały, i coś zaczął mówić o jakichś przelewach i bankomatach. tamci za szlabanem machają, ci stoją w kolejce do „jamy”, w aucie mam mocno zmęczonego pasażera, bo jesteśmy w drodze od 21 godzin bez snu, a rano tego dnia grzęźliśmy jeszcze w poleskich błotach przekazując do rąk własnych produkty spożywcze i higieniczne prawie setce ludzi. jest druga w nocy, mam trzy godziny do domu i już bym tam chciała jechać, zanim padnę, a ten tu człowiek coś mi nawija o jakichś przelewach.

no dobrze. to o co chodzi? 

człowiek chce, żeby mu pożyczyć pieniądze, bo nie ma dość gotówki przy sobie. dostał mandat w wysokości 600 złotych, z bankomatu na granicy wyjął 200 złotych, bo tyle na dobę wypłaca ten bankomat. i czy mogę mu pożyczyć. a on zrobi mi potem przelew. albo gdzieś dalej wyjmie z bankomatu i jakoś się umówimy na przekazanie, bo tak w ogóle to jedzie do Czech, to może przez Kraków. 

– ile mam pożyczyć?

– czterysta złotych.

– są mandaty kredytowane, może tak można zapłacić? – rozpaczliwie szukam wyjścia, bo od roku nie zarabiam, więc nie mam swoich pieniędzy, wiozę fundacyjne, które dostałam w gotówce, żeby zapłacić blacharzowi, jak już do niego dotrę i da radę skończyć nam klepać samochód, co od paru miesięcy jakoś się nie udaje, bo najpierw nie było prądu, potem nie mieliśmy czasu. w dodatku te wszystkie wyjaśnienia brzmią mi tak jakoś…  człowiek patrzy na mnie boleśnie – 

– nie wiem. nie wiem czy można. mówią, że tylko gotówka. stoję tu od dwunastu godzin prawie. nie mogę jechać ani w jedną ani w drugą stronę.- gdzieś na dnie oka cień desperacji. przesłyszałam się chyba – 

– nie rozumiem. od ilu?

od dwunastu godzin już tu jestem. nie mogę nigdzie pojechać, ani w jedną ani w drugą stronę. 

stoję tu od dwunastu godzin, mówi. 

rany boskie.

no ale te wyjaśnienia takie jakieś… słabe. z drugiej strony co za miejsce bez sensu, żeby od ludzi próbować pożyczyć pieniądze.

te dwanaście godzin, co za świństwo.

– mene zwaty Kasia, a was?

Kola.

– wymieńmy się numerami telefonu, ja wyjadę za szlaban, zadzwonię i mi wyjaśnisz. bo tam na mnie czekają. proszę, podaj mi swój numer.

– dobrze.

wyjeżdżam za szlaban. ekipa jeszcze czeka z decyzją, co robić, bo „jama” dla trzeciego samochodu może się przeciągnąć. mówię, że jest człowiek, który potrzebuje pieniędzy. i że się waham, czy mu po prostu tych czterech stów nie pożyczyć, chociaż widzę go pierwszy raz w życiu. 

koledzy pękają ze śmiechu. wiara w uczciwość ludzi jest taka zabawna.

– no, waham się, bardzo długo już stoi, trochę tego nie widzę, żeby pozwolili mu ruszyć. trzymają człowieka od dwunastu godzin na przejściu, bo nie ma gotówki, a bankomat daje mu po dwie stówy na dobę. idę, pogadam z celnikiem, może mu zrobi jakiś mandat kredytowany, czy coś. 

wracam.

– to gdzie jest ten celnik, z którym możemy porozmawiać?

przechodzimy przed jedne drzwi z zakazem, potem przez drugie.

właśnie wchodzi jakaś celniczka z dokumentami. pukam do oszklonych drzwi w wielkiej, pustej hali. wychodzi niewysoki blondyn w okularach. patrzy na dokument, który mu pokazuje celniczka. pochylają się nad nim – 

to co, przetrzymać go jeszcze? – celniczka mruga okiem.

– tak, potrzymaj go jeszcze trochę.

celniczka wychodzi.

udaję, że tego nie słyszałam i wyjaśniam o co chodzi z Kolą. pytam, czy jest możliwość wypisania mandatu kredytowanego. celnik patrzy jak na wariatkę. nie, no oczywiście, że nie ma. jest bankomat na przejściu i starczy. niech sobie przemytnicy za dużo nie wyobrażają.

ale daje tylko 200 złotych na dobę. to jak pan myśli, co w tej sytuacji można zrobić? ten człowiek stoi już tak długo. ma stać trzy doby??

– nieprawda, ja wypłacałem więcej.

ależ naprawdę, proszę zobaczyć – Kola pokazuje wnętrze swojego rachunku w komórce. – tylko tyle mi wypłacił. 

– musisz zapłacić całość, co ty w ogóle mówisz, że bankomat nie wypłaca – naprawdę dziwię się, że celnik nie dodaje „czarnuchu”. ten ton, to tykanie, ta satysfakcja…

– no dobrze, to co można zrobić? może ja zawiozę tego pana gdzieś dalej? – próbuję negocjować, rzucam jeszcze kilka pomysłów, które celnik zbija jeden za drugim. 

– nie, nie może nigdzie jechać, musi zapłacić całość gotówką.

– to co możemy zrobić? no proszę sobie wyobrazić tę sytuację, przecież to koszmar. ma tu czekać trzy dni aż bankomat mu wypłaci…?

– jakoś to rozwiążemy. 

– naprawdę? – zaczynam mieć nadzieję – co zrobicie? – w końcu to nie moja sprawa, może lepiej zostawię to celnikom. człowiek po prostu sobie przemycał słoninę i fajki,  złamał prawo. to może lepiej zostawię to celnikom. w końcu pożyczanie ostatnich pieniędzy obcym ludziom jest takie nieracjonalne – 

– a, potrzymamy go tu jeszcze trochę, tak z parę godzin. a potem może machniemy na jakiegoś Ukraińca, żeby mógł zapytać, czy tamten mu nie pożyczy pieniędzy.

ale że serio? 

a, no to jednak jest moja sprawa. 

.

.

Leave a comment